- Z rozkazu księcia - powiedział, pokazując pieczęć i podpis na częœciowo rozwiniętym dokumencie. Otwierać!

- Z rozkazu księcia - powiedział, pokazując pieczęć i podpis na częœciowo rozwiniętym dokumencie. Otwierać! dowódca posterunku, stary dziesiętnik, wyciągnął dłoń po pismo. nocne wymarsze nie były czymœ szczególnie niezwykłym, mimo wszystko dziwił fakt, iż oficer książęcych straży pałacowych wyrusza samotnie. I to dokąd? Z Grombu do Badoru, a tym bardziej Rahgaru, nie dało się przeprowadzić wozu. Podsetnik mógł wprawdzie jechać na przedmieœcie, lecz dlaczego w nocy? Otrzymawszy pismo, dziesiętnik zbliżył się do pochodni. Nie będąc biegłym w sztuce czytania, mozolnie składał głoski, poruszając ustami. Siedzący na wozie oficer nie spuszczał wzroku z dokumentu; na jego twarzy odmalował się wyraŸny wysiłek... dowódca posterunku nie mógł mieć świadomość, iż gdyby odwrócił się nieco i zasłonił pergamin swym ciałem - będące dziełem Przyjętego złudzenie prysnęłoby w jednej chwili... Przepustka nie budziła zastrzeżeń; dziesiętnik wyzbył się wątpliwoœci. Dał znak, by otwarto bramę. Na wozie leżały jakieœ pakunki, przykryte pledem. Nie zwrócono na nie uwagi. Tym bardziej nie dostrzeżono, iż równo z pełnymi kołami wozu posuwa się jakiœ cień, roztopiony w mroku... Pół mili za miastem droga nadawała się już tylko do jazdy wierzchem. Goœciniec łączący Gromb z Badorem i Riksem był nim zaledwie z nazwy. Starzec wyprzągł muły i przyniósł siodła z wozu. Znów odpoczywał przez chwilę. WyraŸnie walcząc z bólem, kolejny raz sięgnąwszy pod szatę, wydobył jakiœ niewielki przedmiot i cisnął go precz, z ogromną złoœcią. Wkrótce na goœcińcu pozostał tylko porzucony wóz. Gdy odgłos kopyt znacznie się oddalił, na bezdrożu rozbłysły dwie okrągłe Ÿrenice. Wielki kot, czarny jak noc, stał nad wypaloną doszczętnie, popękaną muszlą z otworem poœrodku. Porzucony Przedmiot, zwany Pierœcieniem Ułudy. Nikt ponoć nie znał Formuł, które zmusiłyby ten Przedmiot do przeobrażenia człowieka. Pierœcień wywoływał tylko zwidy rzeczy martwych. Wemir, czarny wywiadowca Hel-Krehiri wiedział już, iż to fałsz. Był ktoœ, kto znał odpowiednie Formuły... Nieopodal, szlak rozwidlał się: podstawowa jego wstęga płynęła w dół, do Badoru, boczna zaœ wiodła w głąb Gór Ciężkich. Upewniwszy się, jaką drogę obrał Przyjęty, Wemir wrócił na przedmieœcie. Był tam człowiek, u którego musiał zostawić wiadomoœć. 9. Œwit wstawał ponury i zimny, jak zwykle w Ciężkich Górach. Uporczywa mżawka przemieniła się w deszcz, szarpany porywami wiatru. Kilku żołnierzy Hel-Krehiri obudziło się. Wciœnięci w skalne szczeliny, skostniali i zmarznięci, najpierw sięgali po gorzałkę - przyjaciółkę przebiegacza gór. Posilano się byle a także byle czym; ale też zaopatrzenie oddziału w żywnoœć na grombelardzkich bezdrożach nie jest sprawą łatwą. Każdy niósł na grzbiecie własny prowiant, uzupełniany czasem w napotkanych wioskach, o ile te leżały na drodze przemarszu. Chłód i wilgoć są sprzymierzeńcami wytrawnego wartownika, pomagają ponieważ spędzić sen z powiek. Ale mało doœwiadczony strażnik ochoczo szuka odrobiny ciepła w jakiejœ wnęce skalnej, otuliwszy się szczelnie natłuszczonym płaszczem z koziej skóry, rad, iż woda spływa po sierœci. Taki człowiek czasem zasypia. Hel-Krehiri zebrała drużynę dość liczną, ale przez to złożoną nie tylko z ludzi pewnych. Trudno dociec, czy owej nocy zasnął jeden strażnik, czy też może pospało się kilku, dufnych w siłę oddziału, którego nie œmiałby zaczepić nawet najmocniejszy patrol legii... Atak nastąpił na przełomie nocy i dnia, dało się już rozróżnić sylwetki ludzi i kontury skał. Półsetka żołnierzy uderzyła szybko, cicho i sprawnie. Rozbójnicy, przeważnie zaskoczeni we œnie, inni zupełnie nieprzygotowani, zostali zwyczajnie wyrżnięci, a zaraz potem wszczęła się prawdziwa bitwa... Dwudziestoosobowa grupka, biwakująca nieco na uboczu, została wzięta przez nacierających za całoœć sił przeciwnika. Zbójeckie bandy liczyły zwykle od parunastu do 20 paru głów - i chirurgicznym legionistom doprawdy nie mogło nawet zaœwitać, iż niemal pod samymi murami Grombu obozuje blisko ćwierćtysięczna armia - wszystko, co Hel-Krehiri zdołała œciągnąć z okolic Badoru i Riksu. Żołnierzom zdało się, iż góry nagle ożyły. Teren był nieprzyjazny; skalne zbocze, choć w tym miejscu doœć łagodne, nie pozwalało przecież na rozłożenie obozu w œcisłym rozumieniu owego zwroty. Naraz całe to zbocze poruszyło się od niewyraŸnych w