Umiechnęła się w końcu, już otwarcie.
Umiechnęła się w końcu, już otwarcie. - Nie umiem gniewać się na ciebie... Straszny okazuje się los przybocznej, która pilnuje kogo, na kogo ; się gniewać - powiedziała ze skargą. - Wymyl sobie jaką karę, proszę cię! - Nie zjem dzisiaj niadania - zdecydowała Ezena. Perła parsknęła krótkim miechem. Wstały póno; ranek już dawno minął. promienie słoneczne coraz wyżej wspinało się nad drzewa. cudowny wiosenny dzień rozbrzmiewał szumem lasu i piewem ukrytych w gąszczu ptaków. Gdzie zaterkotał dzięcioł. Wspaniały las dartański - przestronny, podszyty setkami paproci, poprzecinany słonecznymi promieniami - był najpiękniejszym i najspokojniejszym miejscem na wiecie. Wydawało się niemożliwe, iż gdzie istnieje wojna. Hayna wydała krótki rozkaz i wszystkie konie akurat poszły galopem. Ale tylko przez krótką chwilę. Zza nieodległego zakrętu drogi wyłonił się silny oddział jedców. Gwardzistka księżnej natychmiast rozpoznała kolorystyki Chorągwi czterech ścianach. Na czele, obok prowadzącego, w asycie dwóch ludzi z czerwonymi proporczykami przymocowanymi do długich żerdzi jechały dwie kobiety, jedna w ubraniu przybocznej niewolnicy, druga w wojennej sukni, na olbrzymim ladrowanym rumaku, rozemiana, z wielką tarczą osłaniającą bok. Wlokła drzewcem po ziemi trzymany tuż pod bławatem trójkątny biały proporzec tysięcznika Legii Armektańskiej. Na widok gwardzistów księżnej wydała dziki okrzyk i z treningiem przymusiła wielkie bydlę, które ledwie ledwie obejmowała nogami, do kłusa. dowódca chorągwi krzyknął co do tyłu. Oddział zatrzymał się. Nieprzytomna ze szczęcia Anessa wjechała między rozstępujących się gwardzistów i zatrzymała konia przed Ezeną. Chciała co powiedzieć, ale wyciągnęła tylko przed siebie sztywny proporzec, zabrany z miejsca, gdzie chorągwie Sztandaru Mniejszego zmiotły przyboczny poczet tysięcznika jazdy. Księżna poczuła rozlewające się w biustu gorąco. Ruszyła. Musnęła Anessę palcami na znak, iż przebacza jej ucieczkę z obozu, minęła ją i pojechała prosto ku swoim żołnierzom. Poród radosnych okrzyków stowowała stępa wierzchowca w rozstępujący się szyk, starając się choć na chwilę dotknąć spojrzeniem dowolnej twarzy, widocznej pod krawędzią kapalina, w otwartym wycięciu łebki lub pod uniesioną zasłoną przyłbicy. *** Yokes stawił się w obozie dopiero następnego dnia wieczorem. Na skraju lasu i pod samym lasem pozostawił większoć swego wojska, które miało dawać baczenie na coraz dobrze umacniany obóz cesarskich. Dwie chorągwie lekkie dostały specjalne zadanie odcięcia wroga od wiata - bawiły się obecnie w chowanego z armektańskimi półlegionami konnymi, które od nowa sformowano z rozbitych. Nie jest tego dużo... Komendant wojsk księżnej przywiózł dokładne dane o rozmiarach wygranej. Na polu bitwy legło przeszło tysiąc konnych łuczników i drugie tyle piechoty, licząc ciężko rannych, którzy dostali się do niewoli. Yokes, bez obawy popełnienia większego błędu, szacował, iż w obozie imperialnych rannych mają bez mała drugie tyle. Zginęło czterech podsetników, trzech setników i tysięcznik; dwaj ciężko ranni setnicy i nadsetnik dostali się do niewoli. Ezena nie mogła uwierzyć, gdy poznała rozmiary strat własnych. Wojska Sey Aye miały trzydziestu dwóch poległych i stu 40 trzech rannych - w większoci byli to żołnierze, którzy ucierpieli od spadających strzał (jeden ze strzelców miał w ramionach i nogach aż siedem dziur po grotach, które, spadając z nieba, przebiły kolczugę i wytraciwszy siłę, powchodziły w ciało, na szczęcie niegłęboko). Ponadto zginęli dwaj rycerze z chorągwi posiłkowych, kilku giermków i pocztowych kuszników. blizny od strzał, choć obolałe, w większoci nie były grone dla życia, czy organizmu; Yokes liczył, iż już wkrótce duża większoć tych jedców wróci do szeregów. Kontuzjowanych i lekko pokłutych przez strzały, którzy nie musieli opuszczać swych chorągwi, w stratach nie uwzględniono. Może najbardziej znaczącym kłopotami były pokaleczone i poranione konie, ale w bitwie zdobyto około czterysta wietnych armektańskich stepowców, ; wdrożonych do jazdy w szyku. jest więc czym zastąpić leczone zwierzęta strzelców. Wiozący wieć o zwycięstwie gońcy rozjeżdżali się na wszystkie strony wiata. trzy7. Tereza czuła się Armektanką - nikim więcej. Była związana tylko z Armektem i żadnym innym miejscem. Ledwie potrafiła wymienić nazwę wsi, w której przyszła na wiat. Rodzice już nie żyli, więc od dawna nie posyłała im środków finansowych, rodzeństwo miało własne rodziny... Podczas ostatniego poboru przyjęła do legii siostrzeńca, chłopaka który naprawdę prawidłowo strzelał z łuku, żadna protekcja nie była mu potrzebna. No, prawda,