strzelić do nich pierwszy. Nad brzegiem zwieszał się duży świerk, chowając się za nim,

strzelić do nich pierwszy. Nad brzegiem zwieszał się duĹźy świerk, chowając się za nim, ostroĹźnie wysunął głowę. Stało się coś strasznego. Nadaske siedział na piasku, pochylony, z opuszczonymi bezwładnie rękoma. Wyciągnięty na brzeg Imehei leĹźał na piasku nieruchomo, z otwartymi ustami. Martwy. Plażę pokrywało dużo krwi i małe ciałka. Gdy Kerrick wyszedł z ukrycia, wydając odgłos zapytania, Nadaske zwrĂłcił ku niemu puste oczy. Kosztowało go to dużo wysiłku, ale wreszcie zdołał przemĂłwić: - Wyszły. Zmarł. Po wszystkim. MĂłj przyjaciel nie Ĺźyje. Nie Ĺźyje. ZbliĹźywszy się, Kerrick ujrzał, Ĺźe drobne ciała naleĹźały do Yilanè. Nadaske dostrzegł, na co patrzy, i skoczył na nogi. Kłapał zębami, mocno i ciągle, aĹź po szyi pociekła mu ślina. KaĹźdy jego ruch, kaĹźde słowo pełne było cierpienia. - Ĺťyły, a Imehei zmarł. Zabiły go. Patrzyłem, jak rodzą się w wodzie nawet po jego śmierci. owe na brzegu to samice. Zabiłem je. To one, samice, zabiły go. dziś inne leżą tu martwe. - Wskazał na jezioro i głośno stuknął kciukami o siebie. - Samce zostawiłem. Są tam. Jeśli przeĹźyją, będą wolne. Uzyskały szansę, jakiej nigdy nie miał Imehei. Kerrick nie mĂłgł powiedzieć niczego, co mogłoby zmniejszyć bĂłl Nadaske, odwrĂłcić straszne wydarzenia dnia. WrĂłcił po pozostawioną sarnę. W mieście ciało Imehei zostałoby złoĹźone w jednej z jam grzebalnych, gdzie korzenie specjalnych roślin rozpuściłyby je całe, łącznie z kośćmi, tak, by Ĺźywiło miasto, ktĂłre przedtem karmiło jego. Tutaj mogli jedynie wykopać grĂłb w miękkiej ziemi pod świerkiem stojącym nad obozem i złoĹźyć w nim ciało. Kerrick nakrył ziemię kamieniami, by zwierzęta nie mogły jej rozkopać. Nadaske nic juĹź tu nie trzymało. Gdy Kerrick wygrzebał się spod skĂłr, samiec z małym owiniątym w liście pakunkiem przyszedł do niego. - Poniesiesz to za mnie? potrzebuje ostroĹźności w drodze -chronienia przed naruszeniem. Rozchylił pakunek, ukazując drucianą rzeĹşbę rogatego neniteska. Kerrick wyraził kilku0 zgodę-podziękowanie za zaufanie, zawinął figurkę i uwaĹźnie schował między futra. - Będę niĂłsł ostroĹźnie, oddam po osiągnięciu zamiarze. - No to idziemy. Słońce ledwo uniosło się nad drzewa, gdy rozpoczęli wędrĂłwkę. Ĺťaden z nich nie obejrzał się na pustą plażę. kilku1 ROZDZIAŁ XII - DuĹźo tu ryb - powiedział Kellimans, grzebiąc kijem w ognisku. - Pełno ich wszędzie w całym oceanie - odparł ostro Herilak, starając się powściągnąć gniew. - A czy będziesz mĂłgł tu łowić w zimie, gdy śmiercio-kije zdechną od mrozu? Wtedy będziesz musiał stąd odejść. dobrze zrobić to obecnie. - Odejdziemy, gdy zaczną się mrozy - powiedział Har-Havola. - Zgadzam się z Kellimansem. A łowić ryby moĹźna i w rzece, nie tylko w oceanie. - Skoro tak lubisz ryby, to powinieneś pływać z nimi w morzu! - warknął Herilak. - Jesteśmy łowcami, a nie rybojadami... - Zwierzyny teĹź tu nie brakuje. - UwaĹźam, Ĺźe lepiej poluje się na południu - zawołał Hanath.